ZAKAZ KOPIOWANIA. TREŚCI BLOGA OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI
© Copyright by MilaM
Słów kilka o uczuciach i emocjach. Z perspektywy WWO (wysoko wrażliwej osoby).
Tak się ułożyło w moim życiu, że urodziłam się wrażliwsza w niezbyt wrażliwej rodzinie. Mocniej odbierałam bodźce z otoczenia, byłam bardziej nerwowa i sporo płakałam. Już w dzieciństwie przytłaczał mnie świat. Łatwo było mnie zranić, niektórzy się na mnie wyżywali, bo przyjmowałam wszystko do siebie i chłonęłam emocje innych jak gąbka. A w domu na mnie krzyczeli, upominali, właściwie wszystko robiłam źle, chyba nawet bezdźwięczny świst mojego oddechu im przeszkadzał. Najlepiej czułam się sama w swoim świecie, chowałam się pod stołem, gdzieś daleko od spojrzeń ludzi i znikałam. Udawałam się do świata swoich marzeń, w którym wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi, nikt nikogo nie rani, wszyscy są równi i sprawiedliwi.
Byłam wybrakowana, inna niż wszyscy, dlatego nikt mnie nie chciał. Ci, którzy się ze mną zadawali zwykle później mnie wykorzystywali. Boleśnie. Za emocje i uczucia byłam karana i upominana. Słyszałam tylko, że przesadzam, wymyślam, reaguję jak ciapa, jestem słaba i sobie nie radzę. Jak płakałam, to na mnie krzyczano, że znowu się mażę. Ogólnie nikt mnie nie chciał słuchać. Rozmawiałam z pluszakami, moimi jedynymi przyjaciółmi. Im bardziej byłam odrzucana przez środowisko, tym więcej płakałam. Zupełnie nie pasowałam do świata. Nie należałam do niego. Myślałam, że kiedy dorosnę to ta wrażliwość mi minie.
Dorosłam, a wysoka wrażliwość pozostała we mnie. Była dla mnie brzemieniem, ciężarem. Chorowałam na depresję. To było oczywiste, że osamotniona i odrzucona przez otoczenie musiałam odchorować wieloletnie okropności jakich doświadczałam. W dodatku wstydziłam się tego, że nie wyrastam z wrażliwości, bałam się, że taka zostanę i nikt mnie nie polubi. A to pogłębiało moje stany depresyjne.
We wczesnej dorosłości poznałam Jego, początkowo bratnią duszę, a z czasem mojego emocjonalnego kata. Po raz pierwszy spotkałam kogoś, kto mnie rozumiał, słuchał i wydawał się podobny do mnie. Był dla mnie taki dobry, kochany, czuły i wyrozumiały. Poczułam, że żyję. Czułam, że to się dzieje za szybko i zbyt intensywnie, ale nie chciałam stracić życiowej szansy na miłość. Wiesz, jak to jest, jak przez całe życie nie usłyszysz nawet raz, że Cię ktoś kocha, że jesteś ważna i nagle On te słowa wypowiada… „Kocham Cię. Jesteś moją bratnią duszą”. Nie chcesz tego stracić. Całe życie na to czekasz, nie możesz się zatrzymać, cofnąć, zacząć się wahać. O nie, ktoś mówi, że Cię kocha, więc jesteś już cała tylko dla niego.
Ale później… znasz tę historię. On nie był bratnią duszą, tylko narcyzem psychopatą, sadystą, który werbalnie, emocjonalnie i psychicznie się nade mną znęcał. Zero empatii, puste lodowate spojrzenie. Umierałam, umierałam, aż umarłam. Wtedy mnie zdegradował, porzucił. Chorowałam na depresję i nie wykazywałam potencjału do życia. Myśli samobójcze, brak chęci życia i antydepresanty, które nie pomagały poczuć się lepiej. Przekreślił mnie, bo wyssał ze mnie całą energię i nie było szans, żebym wyprodukowała nową. A on żywił się moją energią.
Chcę się z Tobą podzielić tym, co wtedy czułam. A czułam intensywnie, ta ilość odczuć mnie przerastała, aż mieszało mi się w głowie. To było dla mnie za dużo. Zaczęła się odtwarzać trauma z dzieciństwa. Psychopartner mówił mi, że przesadzam, wymyślam, jestem przewrażliwiona… a ja już to słyszałam w dzieciństwie. Zaczął to powtarzać, a ja wtedy czułam, że jestem beznadziejna, bo przecież on mnie pokochał, a później zaczęłam go denerwować swoim byciem, swoją osobowością, sobą. Nie chciałam stracić jego miłości, dlatego dostosowywałam się, a nawet dopasowywałam do jego wizji. Wszystko, żeby mnie kochał. Na próżno… im bardziej mu ulegałam, tym bardziej mnie krzywdził, tym mocniej cierpiałam. W ten sposób nasilało się przywiązanie i tzw. syndrom sztokholmski. To był cykl, w którym był dla mnie DOBRY przez jakiś czas, co wzbudzało we mnie spokój i złudne poczucie bezpieczeństwa, a za jakiś czas znowu był ZŁY, co wytrącało mnie z równowagi i nasilało lęk. Tak się uzależniłam. Przyjmowałam wszystko co mi dawał, raz pozytywne emocje, raz negatywne. Skok adrenaliny, później jej nagły spadek. Jako że byłam emocjonalnie wygłodzona wystarczały mi ochłapy rzucane od czasu do czasu w formie nic nie znaczących słów, które mnie na chwilę uspokajały.
Po wielkim finale i porzuceniu umierałam. Psychicznie już byłam martwa, czekałam na fizyczną śmierć. Przeciążona emocjami i lękami przestałam umieć żyć. Jednocześnie coś głęboko we mnie pragnęło żyć i próbowało mnie wyciągnąć na powierzchnię. Tyle, że byłam na dnie i to coś nie było w stanie wtedy mnie unieść. To coś jednak próbowało. Na przykład głodziłam się i nie piłam z jednej strony, żeby umrzeć, a z drugiej żeby trafić do szpitala, żeby tam ktoś się mną wreszcie zaopiekował. Jednocześnie się tego wstydziłam. Pragnęłam być kochana, i właściwie tyle.
Zazdrościłam tym, którzy byli kochani. Łzy napływały mi do oczu, gdy widziałam jak ktoś kogoś przytula, całuje, pociesza. Bolało mnie, że coś tak oczywistego, podstawowego, co ma każdy wokół, omijało mnie. Nie rozumiałam dlaczego. Nic nikomu nie zrobiłam, byłam dobrym człowiekiem, a jednak nie było mi dane być kochaną.
Wiesz, tak już jest, że dzieci porzucone, te nieotoczone odpowiednią opieką, bez poczucia bezpieczeństwa, wychowujące się samotnie, z dysfunkcyjnych czy alkoholowych rodzin noszą w sobie traumę. Niektórzy w milczeniu, inni to z siebie wyrzucają, ale ta trauma zostaje dopóty, dopóki się jej prawidłowo nie przepracuje. Bez względu na typ osobowości i stopień empatii czy wrażliwości trauma jest głęboko w człowieku, w otchłaniach podświadomości. Na co dzień tam sobie siedzi w ciszy, ale w trudnych życiowych sytuacjach wychodzi na światło dzienne i zadaje wielki emocjonalny ból. Przypomina, że nikt nie kocha, nikt nie chce, a to naprawdę boli. Nie można tego w sobie zakopać. Odkopie się samo w najmniej oczekiwanym momencie. Nie można tego w sobie udusić, bo i tak się wyrwie. Im bardziej się chce to uciszyć, tym bardziej ta trauma się uaktywnia. Trzeba jej stawić czoło i przepracować. Odtwarzać traumę pod opieką terapeuty, obserwować co się z nami dzieje, co wywołuje w nas ból, a później nad tym pracować. A sposób pracy jest bardzo indywidualny, każdy człowiek ma swój. Właśnie dlatego nie da się tego opisać w dwóch zdaniach i gotowe.
Masz prawo czuć. Nawet powiem więcej – czuj! Nie zbieraj w sobie emocji i nie próbuj ich zamiatać pod dywan. Problemy same się nie rozwiążą, nikt inny za nas ich nie rozwiąże. Trzeba je – jak to się mówi – brać na klatę. Czasem trzeba to robić z pomocą terapeuty. Są też szczęśliwcy, którzy mają wsparcie w rodzinie albo przyjaciół. Mało kto rozumie drugiego człowieka, empatia to dar, takich ludzi trzeba doceniać. Nie musisz się wstydzić swoich uczuć. Możesz się rozgniewać, krzyczeć, płakać. Nie ma w tym nic złego. Uważam, że trzeba oczyszczać się z emocji, na przykład poprzez łzy. Ale wiesz co? Dzięki kilkuletniej ciężkiej pracy nad sobą przepracowałam swoje traumy, lęki i deficyty, poznałam siebie i zrozumiałam. Zrozumiałam, że to nie moja wina, że nie byłam akceptowana taka jestem. Nie jestem wybrakowana jak mi się wydawało. Jestem w porządku, fajna babka ze mnie. Nie mam też pretensji do osób, które nie dały mi miłości i które kazały mi nie być sobą. Oczyściłam się z bólu i negatywnych uczuć. Znalazłam swój sposób na bycie szczęśliwą, bardzo prosty, niewiele oczekuję od życia, a miłością obdarzam siebie sama. Żyjąc w ten sposób, nie mam powodów do płaczu, nie mam z czego się oczyszczać. Oczywiście mam gorsze chwile, ale też inaczej sobie z nimi radzę, zdrowo i z pozytywnym nastawieniem. Nie wpadam w lęk i strach, że jestem beznadziejna, niewystarczająca, za gruba, za chuda, za stara, za młoda, za głupia – już nie. Nie boję się panicznie, że nie będę kochana. Akceptuję siebie. Gdy przychodzą trudne chwile, działam spokojnie i mam wobec siebie dużo zrozumienia. Uważam to za mój życiowy sukces.
Dziękuję za ten tekst z calego serca❤.Przerobiłam to na własnej skórze. Nikt kto tego nie doświadczył nie jest w stanie zrozumiec co czuje WWO.
OdpowiedzUsuńTeż przez to wszystko pzeszlam, i gdyby nie rodzina i przyjaciele nie wiem gdze bylabym teraz.W sadIe nikt nie chce rozumieć co to syndrom Sztokcholmski, o nim powiedziano że to jest jego taki styl bycia i jeśli mi się cos nie podobało to mogłam odejść z dziećmi. Dlatego uważam, że nie powinno być już żadnych ślubów i przysieg, tylko umowy małżeńskie. Jasno określone zasady i prawa obydwojga małżonków. Jeśli jedno wychowuje dzieci, to drugie płaci mu okres składkowy w ZUSie, a tak później biedne zostawione kobiety zostają z niczym.Ja ogarnęłam się i skończyłam studia , pracuję 8ijestem szczęśliwa .
UsuńMam podobnie, czuje się bardzo samotna. Nieudany związek małżeński z którego mam dwoje dzieci, które sama wychowuje od 10 lat. Poza tym toksyczni rodzice gdzie ojciec zawsze był dyktatorem a matka podwładną, wykonująca rozkazy. W moim małżeństwie było podobnie tyle, że kończyło się to nie tylko przemocą psychiczna ale I fizyczną, ekonomiczną.
UsuńGdy dzieci miały 5 I 10 lat odeszłam od ex minęło 10 lat. Nigdy nie miałam czasu dla siebie, nie miałam możliwości na przepracowanie traum. Wszystko do mnie wraca. Przede wszystkim to jak bylam traktowana przez rodziców za dziecka. Jak się balam, wstydzilam ojca alkoholika. Całe życie żyje jakby z dala od ludzi. Rodzeństwa nie mam i mam wrażenie, że wszystko mi się sypie. Ponad 40 lat mieszkam w tym samym mieście, którego mam dosyć. Nie mam siły zająć się sobą, domem I praca. Lata lecą a ja czuje coraz większą pustkę. Obwiniam rodziców o zmarnowane życie. O to, że mi nie pomogli. Jak sobie pomóc? Jak zacząć żyć , coraz częściej mam myśli "S". Chciałabym odnaleźć bratnia duszę. Mężczyznę który pokocha nie za seks a za to jaka jestem. Chciałabym zacząć żyć a nie patrzeć jedynie jak inni żyją. Czy to jeszcze realne?
Realne!!!
UsuńPrzechodzę teraz koszmarnie trudny czas, mój mąż to narcyz, kto ma do czynienia z takim typem, resztę może sobie dopowiedzieć. Mimo patologii, w jaką mnie wciągnął, cały czas, gdzieś z tyłu głowy mam przeczucie, że życie jeszcze mnie nie skreśliło, że "to dobre, to normalne" na mnie czeka. Przyjmuję to z ufnością. Damy radę kochana i nie myśl o "S", bo to nie jest rozwiązanie. Kochaj i żyj dla siebie.
Mam nadzieję i wiare ze uda mi się tak samo jak wam lecz najgorsze dla mnie to tęsknota za jedynym dzieckiem które zostało zmanipulowane i bierne w manipulacjach narcyza i niechce mnie mnie znać ma 13 lat i obwiniam mnie za wszystko a 12 lat tylko we dwie byłyśmy bo Tatuś miał zawsze coś innego niż my niedziela to zawsze przywilej bo byliśmy razem lecz potem to tylko on i córka mogli być razem mnie traktowano jak by mnie nie było a teraz zostałam sama beż rodziny beż córki beż środków do życia to też moja wina darmozjad i nieudacznik po 21 latach życia zostałam sama I oczerniona i nie mam kontaktu żadnego z córka bo się mnie boji a nigdy na niej ręki nie podniosłam mam nadzieję tylko ze jeszcze będę mieć z na kontakt i to mnie trzyma
OdpowiedzUsuńMiałam wrażenie, że czytam o sobie. Dziękuję
OdpowiedzUsuńJest nas więcej.Dzieki Tobie wiele zrozumiałam i nie czuję się z tym sama.Życzę serdecznie aby życie już Cię tak nie doświadczało,a swą wysokowrażliwość byś mogła wykorzystawys do zrozumien8a
OdpowiedzUsuńTo o mnie....
OdpowiedzUsuńMy wrażliwi mamy przewalone, jak widzę pamiętnik z dzieciństwa gdzie było napisane "nienawidzę siebie nie chce żyć" chciałabym tamtą siebie przytulić
OdpowiedzUsuńRównież to wszystko przeszłam i każdego dnia podnoszę się z tego piekła. Wiem że będzie warto i życzę wszystkim dużo siły ❤️
OdpowiedzUsuń