22 grudnia 2021

Na początku było pięknie... a z czasem jak w piekle

 ZAKAZ KOPIOWANIA. TREŚCI BLOGA OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI 

© Copyright by MilaM


Na początku było pięknie, idealnie. Nawet zdarzało mi się pomyśleć, że to jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. A jednocześnie to było, naprawdę się działo. Poznałam mężczyznę idealnego, bratnią duszę. Na początku nawet nie podobał mi się z wyglądu, nie przyciągnął mojej uwagi. Dopiero podczas rozmowy, pierwszego intensywnego kontaktu wzrokowego zaczął mnie do siebie przyciągać jak magnes. Patrzył na mnie i nie odrywał wzroku, miał takie hipnotyczne spojrzenie, błysk w oku, myślałam, że to oznaka zainteresowania mną. Już podczas pierwszego spotkania rozmawialiśmy tak jakbyśmy znali się od zawsze. Rozumieliśmy się bez słów. On był niesamowity, intrygujący, wyznawał podobne wartości co ja, miał podobne podejście do życia. Spotkałam bratnią duszę.

Nasza znajomość nabrała dynamicznego tempa. Dużo się działo. Tak naprawdę od chwili kiedy go poznałam nie odpuszczał mnie na krok. O świcie witał mnie pozytywnymi SMS-ami, ciągle dzwonił, był przy mnie w każdej możliwej chwili, spędzaliśmy razem całe dnie i noce, maksymalnie ile się dało. Kiedy byliśmy razem, świat przestawał istnieć, czas jakby się zatrzymywał. Byliśmy tylko my. Zakochani, bratnie dusze, papuszki nierozłączki. On był bardzo dobrym człowiekiem, hiperempatycznym. Znał moje potrzeby, wspierał mnie, koił moje lęki, czułam się przy nim bezpieczna. Jednocześnie coś we mnie, intuicja, ostrzegała mnie, że to wszystko dzieje się za szybko, on jest zbyt idealny. Ale bagatelizowałam wszystkie wątpliwości. Tłumaczyłam sobie, że on mnie tak kocha bez pamięci. Mówił, że nadałam jego życiu sens i nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety jak ja. Był przy mnie w każdym momencie życia, a kiedy nie mógł być, to pisał albo dzwonił, podtrzymywał kontakt. 

Znał mnie na wylot. Wiedział o mnie więcej niż ja sama o sobie wiedziałam. On był pomocny, dobry, wspierający. Był jak balsam na moje rany, koił je, uśmierzał ból. Uwielbiał mnie. Chwalił. Podziwiał. Podobało mu się wszystko co robiłam, smakowało mu wszystko co ugotowałam. Planowaliśmy piękną rodzinę, dom, wspólne podróże, przyszłość, dzieci. Obiecywał, że nigdy mnie nie zostawi, że zawsze będziemy razem. Kochał mnie tak pięknie i mocno, że sama go pokochałam. Nie spotkałam się wcześniej z taką empatią, wrażliwością, zrozumieniem i dobrocią u mężczyzny. Był dla mnie kochany.

Ludzie wokół byli podzieleni. Niektórzy się nim zachwycali, wierzyli ślepo w jego nieskazitelne dobro. Inni wyczuwali fałsz, nie lubili jego obecności, ostrzegali mnie, że on jest dziwny. Z czasem, nie wiadomo jak i kiedy, odizolował mnie od rodziny i znajomych. Byłam pochłonięta nim tak bardzo, że przestałam dostrzegać świat zewnętrzny. Potrafił mnie przekonać, w sposób subtelny, z kim powinnam utrzymywać kontakty, a z kim nie – czym skutecznie wyeliminował z mojego otoczenia tych, którzy byli mu nieprzychylni. Gdy ktoś próbował powiedzieć coś negatywnego na jego temat, broniłam go. 

Kiedy już byłam od niego uzależniona i wydawało mi się, że bez niego życie nie ma sensu, wiedział, że ma mnie w garści. Od czasu do czasu zsuwała mu się maska. Na początku jakieś słowne prztyczki, krytyka tego co wcześniej mu się podobało – nagle zaczęło go drażnić i przeszkadzać. Wytykał mi błędy. Ale robił to tak rzadko, w dodatku negatywne zachowania przeplatały się z pozytywnymi, że ignorowałam wszystkie podejrzane zachowania. Stopniowo i niepostrzeżenie negatywne zachowania zaczynały przeważać nad pozytywnymi. Stracił zainteresowanie mną, zupełnie jakbym z dnia na dzień mu się znudziła, jakby przestał mnie kochać. Jego obojętność, nagły brak kontaktu, po długim czasie codziennego wysyłania wiadomości, spędzania wspólnie czasu, nagle przestał się odzywać. Myślałam, że coś zrobiłam, czymś go uraziłam, szukałam kontaktu z nim. Ale on wydawał się być innym człowiekiem. W jego oczach była pustka. Patrzył na mnie z wyższością, podłym uśmieszkiem, co sprawiało wrażenie, jakby miał satysfakcję z tego, że cierpię. Od tamtego czasu to ja zaczęłam się starać o niego i chciałam mu się przypodobać. Bardzo go kochałam i brakowało mi tamtego człowieka, który na początku relacji był chodzącym ideałem. Jednak winą za jego zmianę obarczałam siebie, zamartwiałam się, co mogłam zrobić. Do tego z jego strony pojawiały się komentarze i zachowania, które wskazywały, że jestem niestabilna emocjonalnie, chora i mam problemy ze sobą. Ogromnie mnie tym zasmucał. 

Z czasem coraz rzadziej był miły i dobry. Zaczęła się przemoc emocjonalna, psychiczna, werbalna. Gasłam każdego dnia. Trafiał w moje największe słabości. Poczucie bycia niekochaną, niechcianą i odrzuconą. Podważał moją pewność siebie, a także zdrowie psychiczne. Zabierał mnie nawet na terapie dla par, podczas których robił ze mnie wariatkę. Bez przemocy fizycznej, a jednak zadawał ciosy, które bolały. Przy ludziach to ja wychodziłam na oprawcę, a on na ofiarę. Nie mogłam tego znieść. Co więcej, zaczęły mi ginąć różne przedmioty, inne (o sentymentalnej wartości) zaczęły się pojawiać. Kiedy byłam w potrzebie, zostawiał mnie samą. O wszystko obarczał winą mnie. Naprawdę zaczynałam tracić zmysły. Miałam wrażenie, że on jest diabelską istotą, okrutną, bezduszną, chłodną, bez sumienia. Wcześniej był wyrozumiały i uprzejmy, a potem stał się swoim przeciwieństwem. Ale tylko przede mną się otwierał. Czasem mówił coś podłego, mrożącego krew w żyłach. Wyłaniał się z ciemności, bałam się go. Znęcał się nade mną psychicznie, emocjonalnie i werbalnie, dlatego cały ból był we mnie, w środku. Nie miałam żadnych dowodów, bo na zewnątrz nadal grał wspaniałego człowieka, z tym że teraz był pokrzywdzony przeze mnie i jak twierdził moją psychiczną chorobę. Mówił też, że bez niego sobie nie poradzę, nikt poza nim mnie nie kocha i nie rozumie. Był jednocześnie tamtym dawnym dobrym człowiekiem i nowym okrutnym diabelskim stworem. Na zmianę był dobry i zły. Byłam bliska obłędu. Dopadł mnie zespół stresu pourazowego oraz depresja. Nie byłam w stanie nawet sama wyjść z domu. Nie mogłam spać ani jeść. Duchowo byłam martwa, fizycznie wciąż żywa. Czekałam na śmierć.

Dla kogoś kto tego nie przeżył to są nic nie znaczące słowa. Dla mnie to było piekło. Ciągle w napięciu, gotowości na atak, nie wiadomo było czego się spodziewać. Rollercoaster. Rozumiem, że ktoś kto nie doświadczył relacji z psychopatą, socjopatą, narcyzem albo inną jednostką o zaburzeniu osobowości wiązki B nie jest w stanie pojąć jak traumatyczne jest to doświadczenie. Psychofag (pożeracz duszy) to ktoś kto jest mistrzem manipulacji, inteligentnym człowiekiem, który wyniszcza psychikę innych i pozostawia za sobą zgliszcza. Niektórzy mogą uderzyć i stosować przemoc fizyczną, inni nigdy nie uderzą, ponieważ jak sami twierdzą „manipulowanie ludźmi bez uciekania się do przemocy to większa przyjemność” (James "Jim" Fallon „Mózg psychopaty”). Z tym że nawet jeśli nie ma przemocy fizycznej, to są inne rodzaje przemocy: psychiczna, emocjonalna, werbalna, ekonomiczna, seksualna itd. Co więcej, psychopata James "Jim" Fallon pisze tak: „Wielu osobom mogę wydawać się empatyczny. Jestem dobrym słuchaczem i lubię słuchać o tym, co się dzieje w życiu innych ludzi. Często jednak robię to dlatego, że staram się znaleźć do nich jakąś drogę”. Inna socjopatka pisze tak: „Lubię ludzi […] Więc niszczę ludzi. TO NIE JEST NIELEGALNE, jest trudne do udowodnienia i pozwala mi cieszyć się władzą” (M. E. Thomas „Wyznania socjopatki"). Psychopaci działają na granicy prawa. Są jednak zwykle zbyt sprytni i przebiegli, żeby tę cienką linię przekroczyć. 

Psychicznych traum, bólu, ran nie da się udowodnić. Można o nich tylko opowiedzieć i liczyć na reakcję innych: może uwierzą, a może nie. Nie ma dowodu dla sądu ani policji. Są tylko słowa i ogromny ból emocjonalny, który rozdziera duszę. Ból nie do zniesienia. Do tego brak snu, zaburzenia odżywania, strach, lęk, trauma, depresja, samotność, brak zrozumienia ze strony innych i (błędna) myśl, że tylko mnie się to przydarzyło. Śmierć za życia…

Musisz wiedzieć, że psychofag złamie każdego. Znajdzie drogę do Twoich słabości i lęków, zagra na nich. Zrobi to bez problemu jeżeli tylko uzna, że jesteś mu do czegoś przydatny/a. Potrzebuje mieć rodzinę dla pozorów (obraz i wizerunek dla innych), a także po to, żeby się nad nią pastwić, mieć władzę i kontrolę oraz rozrywkę. Poza rodziną są ludzie w pracy, sąsiedzi, nauczyciele w szkole, a także inne kobiety, z którymi flirtuje lub wchodzi w intymne związki (podkreślam, że psychopatia nie ma płci, piszę do kobiet, ponieważ rozumiem kobiety, ale wiem, że nie tylko mężczyźni są zaburzeni). Dla niego to gra, wielkie przedstawienie, w którym on gra główną rolę i jest w centrum zdarzeń. Pozostali to aktorzy drugoplanowi albo epizodyści (zależy od tego jak bardzo jesteś przydatna/y w danym momencie).

Można żyć w lęku o własne życie i zdrowie, znosić przemoc, krytykę, podłości, okrucieństwa, zdrady, żyć w niepewności o każdy kolejny dzień, nie wiedzieć, czy On/Ona wróci na noc do domu, a jeśli nie wróci, to myśleć gdzie i z kim był, można chodzić na paluszkach, żeby go nie rozdrażnić… tylko koszt takiego życia jest wielki: utrata siebie. U boku zaburzonej osoby nigdy nie będziesz ważna, nie będziesz miała wsparcia ani pomocy, będziesz samotna, zależna od niego. Każdego dnia gaśniesz i znikasz. Nie rób sobie tego, zawalcz i odzyskaj siebie. 

W moim życiu znów świeci słońce. Bez oprawcy u boku wróciłam do życia. Zajęło to trochę czasu, ale udało mi się wyzdrowieć, przepracować traumy i znów się uśmiecham. A on... przestał mnie obchodzić i wiem, że nikt nie zmieni tego jaki jest. Nie ma dla niego skutecznej terapii ani leków. A ja chcę żyć pełnią życia, a nie w strachu o własne zdrowie i życie. 

12 grudnia 2021

Przepracować traumy – co to znaczy?

  ZAKAZ KOPIOWANIA. TREŚCI BLOGA OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI 

© Copyright by MilaM


Zacznę od stwierdzenia, że jesteśmy różne. Oto powód, dla którego nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi na pytanie: co zrobić, żeby wyjść z traum po związku przemocowym. Gdyby był sposób dobry dla wszystkich, byłoby łatwiej. Kiedy ofiara przemocy, wyniszczona psychicznie i emocjonalnie, szuka pomocy, ma nadzieję, że ktoś wskaże jej drogę. Tylko że nie ma jednej drogi zdrowienia i pracowania nad sobą. Każdy ma swoją drogę.


Różnimy się, co jest normalne. Różnice tkwią w genach, środowisku i wychowaniu, a także w doświadczeniach i osobowości. Ofiarami zaburzonych jednostek są zwykle osoby wrażliwe, dobre, wytrzymałe, odporne, nie poddające się – ogólnie są to osoby empatyczne. Jednak nawet gdyby porównać dwie wysoko wrażliwe osoby, to wciąż będą dwie różniące się od siebie jednostki. Każda osoba ma swoje zainteresowania, temperament, inną skłonność do ryzyka, inne nastawienie do zmian i tak dalej. Każda miała swoje doświadczenia i przeżycia, które ukształtowały jej osobowość i sposób myślenia, a także postrzeganie świata. 


Chcę przez to powiedzieć, że nie da się odpowiedzieć, co zrobić, żeby wyjść z traum, ponieważ to zależy od osoby. Właśnie dlatego ważna jest terapia, ponieważ dopasowuje się ją do konkretnej osoby. Są różne metody pracy z ludźmi, nie ma możliwości, żeby jedna metoda była skuteczna dla każdego. Moim zdaniem odpowiednia terapia jest podstawą w procesie przepracowywania swojego życia, z tym że ofiary przemocy psychopatycznej, narcystycznej czy socjopatycznej powinny znaleźć terapeutę, który rozumie psychopatię czy narcyzm. Podczas terapii z kimś, kto nie ma pojęcia na temat życia z psychopatą czy narcyzem można jeszcze bardziej pogłębić swoje traumy. Sama tego doświadczałam, ponieważ terapeuci potrafili podważać moje słowa i zaprzeczać mi, chociaż nie mieli styczności z człowiekiem (psychopatycznym), z którym byłam. Byłam wtórnie wiktymizowana, a kiedy czułam, że coś mi nie pasuje na terapii, od razu rezygnowałam i szukałam kogoś innego. To się czuje, a siebie należy słuchać.


Proces zdrowienia i uwalniania polega na trudnej i długotrwałej pracy nad sobą. Postępy mogą być niewielkie albo czasem niewidoczne, dlatego też ważna jest cierpliwość. Warto skorzystać z tego, co odkrył w nas psychofag – jak wiadomo znalazł w nas największe słabości, a później w nie uderzał. To co zrobiłam ja, kiedy byłam w procesie uzdrawiania i uwalniania, polegało na odnalezieniu w sobie słabości, więc skorzystałam z tego, że psychofag sam mi je wskazał. Psychofag wykorzystuje wiedzę o słabościach ofiary. Kiedy się nad nią znęca, osłabia ją poprzez uderzanie w te słabości. Jeżeli ktoś ma kompleksy związane z wyglądem, psychofag na pewno będzie wypominał jej wady w wyglądzie; jeżeli ktoś ma jakieś traumy z dzieciństwa, psychofag z pewnością je wyciągnie. Zawsze wbije szpilę w najczulszy punkt ofiary. 


Przyjrzyj się swoim słabym stronom, na co reagujesz emocjonalnie, co wywołuje u Ciebie złość, a co płacz. Kolejnym krokiem jest odkrycie, skąd biorą się takie reakcje i dlaczego akurat te punkty są u Ciebie aż tak czułe. Na końcu pora by wzmocnić najsłabsze strony oraz ochronić je przed światem. Nie powinno się nikomu mówić, czego się boisz, na co chorujesz, o czym marzysz (chyba że masz pewność, że ta osoba jest zaufana i nie wykorzysta tej wiedzy przeciwko Tobie; chociaż psychofag wzbudza zaufanie i wydaje się nam, że on jest taką osobą, której można powiedzieć wszystko). Słabe strony zachowaj dla siebie. Otwieranie się na obcych albo niezaufanych ludzi jest ryzykowne, ponieważ nie mamy pewności kto i w jaki sposób skorzysta z wiedzy o nas. Toksyczni ludzie potrafią manipulować innymi i robić z nich marionetki. Kiedy podaje się im informacje na swój temat, oni już dobrze wiedzą, jak z niej skorzystać. 


Poznaj siebie, tak jak zrobił to psychofag. Wzmacniaj słabe strony, buduj w sobie pewność siebie, pracuj nad lękami oraz traumami. Są dwie metody: 

- Metoda 1: poznać swoje słabe strony i zakopać je głęboko w sobie, zapomnieć o nich, unikać, ukryć (nie polecam, ponieważ nieprzepracowane traumy pozostają uśpione i mogą się wybudzić w najmniej oczekiwanym momencie, a emocje zapanują nad nami)

- Metoda 2: poznać swoje słabe strony i na początku wyzwalać je, płakać jeśli potrzeba, odkrywać, wyciągać na wierzch z podświadomości, znaleźć sposób na ukojenie traum i kontrolowanie ich (polecam, ponieważ przepracowane traumy są czymś, co poznamy i nad czym z czasem zaczynamy mieć kontrolę, a wtedy to my panujemy nad emocjami, a nie emocje nad nami)


W Metodzie 1 nie stawiamy czoła traumom i słabościom, dlatego najpierw jest mniejszy ból, jednak gdy traumy wybudzą się z uśpienia w przyszłości, nie panujemy nad bólem, co nas stopniowo niszczy.

W Metodzie 2 stawiamy czoła traumom i słabościom, przez co najpierw ból jest wielki (czasem ogromny, dlatego ważne jest wsparcie terapeuty), ale w ten sposób go oswajamy i gdyby traumy wróciły w przyszłości, mamy już wypracowane sposoby panowania nad nimi i kontrolowania, żeby nas nie zniszczyły. 


Znajdź swoją drogę. 

Poznaj siebie. 

Idź po swoje szczęście.