21 sierpnia 2022

Jakie motywacje ma narcyz, a jakie psychopata – przejdźmy razem przez cykl przemocy

  ZAKAZ KOPIOWANIA. TREŚCI BLOGA OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI

© Copyright by MilaM


Trudno jest odróżnić psychopatę od narcyza. Ich zachowanie jest bardzo podobne, niemal identyczne, a cykl przemocy odbywa się tak samo. Najpierw oceniają potencjalną ofiarę przez pryzmat własnego egoizmu pod kątem jej użyteczności, następnie bombardują ją miłością, później dewaluują i pozbawiają jej pewności siebie, by okrutnie z nią skończyć poprzez degradację. Różnice tkwią jednak w ich motywacjach i przyczynach, dla których dochodzi do nadużyć. 

Poprowadzę Cię przez cykl przemocy, jakiego doświadcza się w relacji z zaburzoną osobowością. Opis faz cyklu dokładnie opisałam tutaj: Fazy toksycznego związku z psychopatą. Patrząc na to z bliska można wysnuć wniosek, że psychopata jest gorszy od narcyza – i (bardzo) teoretycznie tak, ponieważ psychopatia to chłodna kalkulacja i okrucieństwo. Z tym że oba te zaburzenia są umiejscowione na skali (spektrum), co oznacza, że można mieć do czynienia z łagodną odmianą narcyzmu albo łagodną psychopatią, ale też patologicznym narcyzmem czy niebezpieczną psychopatią. Mogą być także mieszane zaburzenia, co jest dość częste i sprawia, że diagnoza jest trudna do postawienia ze względu na brak wpasowania się cech i zachowań w ramy danego zaburzenia. Przypominam swój tekst o skali zaburzeń: Skala psychopatii.

Psychopata psychopacie nierówny, tak samo narcyz narcyzowi. Różne stopnie zaburzenia wpływają na to jaki jest psychofag (łac. pożeracz duszy). Są różne typy psychopatii i różne narcyzmu, o czym przeczytasz tutaj: Psychopaci, narcyzi – typy, podtypy, style, spektrum. Właśnie głównie dlatego, że rzadko kiedy zaburzona osoba wpasowuje się w opisy w 100%, do tego potrafi manipulować i budować wiarygodny fałszywy wizerunek tak trudno jest komuś, kto z nią żyje jasno stwierdzić, że żyje u boku drapieżnika

Chcę jednak podkreślić ważną informację. Narcyzm to zaburzenie osobowości. Psychopatia także. Poznając bliżej motywacje narcyza i motywacje psychopaty, można pomyśleć, że narcyz nie jest aż taki zły. U empatycznej osoby może pojawić się współczucie i chęć pomocy, ponieważ narcyz skrycie pragnie móc odczuwać i zazdrości innym, jest w nim coś w rodzaju wewnętrznej pustki oraz narcystycznej traumy. Można w nim dostrzec małe dziecko, które pragnie kochać i być kochane. Tylko tutaj trzeba ostrzec, że widząc w nim niewinność można wpaść w sidła – to trochę tak jak pewna znana opowieść o tym, jak ktoś pomógł jadowitemu wężowi, a później ten wąż nie okazał wdzięczności, tylko postąpił zgodnie ze swoją naturą, czyli ukąsił i zabił tego, kto wcześniej go uratował

IDEALIZACJA

Początki relacji z zaburzoną osobowością są piękne, idealne, bajkowe. Wszystkie nasze deficyty, lęki, traumy zostają ukojone, czujemy się kochani, sami też kochamy, jest wspaniale. Jesteśmy uwielbiani i wznoszeni na piedestał. Wygląda to tak samo w wykonaniu narcyza i psychopaty. Bombardowanie miłością, wspólne plany, marzenia, perspektywy, obietnice. Dokładnie to czego pragniesz zostanie Ci obiecane. 

Psychopata robi to mechanicznie (choć bardzo wiarygodnie) z jakiegoś egoistycznego powodu. Może potrzebować przykrywki w postaci rodziny, dzięki czemu wtopi się w tłum i nie będzie na siebie ściągał podejrzeń. Może chcieć pieniędzy, seksu, czegoś co posiada druga osoba, a co on może od niej pozyskać. Może też chcieć się kimś pobawić. Staje się spełnieniem marzeń. Z góry wiadomo, że jego intencje nie są czyste. Kłamie, udaje, gra. 

Narcyz robi to naturalnie i w pewnym sensie szczerze. Marzy o idealnej miłości i być może na swój sposób się zakochuje. Z tym że druga osoba nie jest dla niego odrębną jednostką, tylko widzi ją jako przedłużenie siebie. Kopiuje ją i staje się jej odbiciem lustrzanym, bo dla niego nie ma teraz osobnych istnień, tylko dwa stopione w jedno. Partner/ka jest dla niego nadzieją, że tym razem naprawdę pokocha i będzie czuł. Więc na początku nie kłamie.


POGARDA

Czasem faza idealizacji trwa krótko, czasem kilka lat, ale przychodzi taki moment, w którym zaczyna się wszystko sypać. Niczym domino, wystarczy popchnąć ostatni element, a po kolei upadają następne. 

Psychopata prawdopodobnie gardzi ludźmi i ich emocjonalnością, uważa ich za frajerów, którzy sami się proszą o wykorzystywanie. Ma więc taki stosunek do swojej ofiary przez cały czas, z góry wie, że ją wykorzysta, ona nie staje mu się nigdy bliska, to przedmiot.

Narcyz inaczej – on rzeczywiście w swojej głowie stapia się z partnerem/partnerką i ją idealizuje, wierzy w wizję bratnich dusz. Z czasem jednak zaczyna dostrzegać w nim/niej bycie ludzką, odrębną postacią, która ma swoje zdanie i myśli. Rozczarowuje się nią. Ponadto zaczyna dostrzegać, że sam nie odczuwa autentycznie takiego bogactwa emocjonalnego, jak partner/ka, co wzbudza w nim pogardę do niej, spowodowaną zazdrością.


DEWALUACJA

Kiedy już zaburzona osoba widzi, że parner/ka jest przywiązana, uzależniona, zależna, zakochana, ma pewność, że przejął nad nią pełną kontrolę. Robi kilka testów i jeżeli ofiara je zdaje, to znaczy jest uzależniona tak, że bez psychofaga nie potrafi już żyć, to ten przestaje się starać. Zaczyna od czasu do czasu pokazywać swoją prawdziwą twarz spod maski. Oczywiście miesza zachowania pozytywne z przemocowymi, doprowadza ofiarę do dysonansu poznawczego, zaczyna jej zadawać ból.

Psychopata robi to raczej dla własnej przyjemności. Sam nie odczuwa, a lubi naciskać guziki, żeby zabolało partnera. Czyjeś emocje go bawią, lubi patrzeć jak ktoś się wije w męczarniach. 

Narcyz chce ukarać partnera/partnerkę za to, że nie spełniła jego oczekiwań i zniszczyła wizję idealnej miłości i bratnich dusz. Wbija jej szpile za karę, a także z zemsty, że nie ma w sobie takiej emocjonalności jak ona. 


NADUŻYWANIE I UŻYWANIE

Dewaluacja to zachowania przemocowe, które mają osłabić ofiarę. Dochodzi do podważania jej pewności siebie, jej sposobu odbierania rzeczywistości, wyniszczania jej emocjonalności i wrażliwości, osłabiania jej i odbierania jej poczucia tożsamości. Wysysa się z niej życie. Używa się ją i nadużywa. Przekracza jej granice, testuje jej progi wytrzymałości, wyniszcza stopniowo.

Psychopata bawi się swoją ofiarą. Nie ma w sobie żadnych blokad ani hamulców. Brakuje mu nie tylko empatii, ale i wyrzutów sumienia. Nigdy nie odezwie się w nim głos wstydu, nie będzie żałował, nie będzie go obchodzić to, że kogoś doszczętnie zniszczył. Według niego ktoś się prosi o wykorzystanie, a on przecież na początku daje ofierze to, czego jej potrzeba – później odbywa się spłata długu z odsetkami, a spłacać trzeba fizycznie, psychicznie, ekonomicznie, seksualnie… 

Narcyz także używa i nadużywa partnera/partnerkę, przekracza jej granice, bo potrzebuje wypełnić jakoś gryzącą go pustkę. Tak więc krzywdzi, wyniszcza, nie ma empatii emocjonalnej, nie czuje więzi z drugą osobą. Jedyne co może się u narcyza pojawić – czego nigdy nie będzie u psychopaty – to poczucie wstydu i winy. Ale to bardziej w formie przebłysków świadomości, które narcyzm szybko odsuwa od siebie i tłumaczy sobie wszystko po swojemu. 


DEGRADACJA

Degradacja to albo odrzucenie, albo porzucenie. Część zaburzonych osób zostawia ofiarę i wymienia ją na nową, ale część żyje ze stałym partnerem wiele lat, może nawet 20 albo dłużej (prawdopodobnie tak się dzieje czasem u narcyzów). Degradacja jest więc taką fazą, w której ofiara otrzymuje ostateczny cios, z którego z trudem się podnosi. Zostaje sama ze swoim bólem i poczuciem utraconej tożsamości. Może zostać porzucona fizycznie (psychofag odchodzi bez słowa, porzuca nagle) albo psychicznie (psychofag się odwraca, doprowadza do obłędu). 

Psychopata degraduje ofiarę, gdy osiąga swój zamierzony cel i w jego ocenie jej przydatność się kończy. Nie jest mu dłużej potrzebna, a że nie ma wobec niej żadnych uczuć ani nie jest z nią emocjonalnie związany, odchodzi bez słowa. 

Narcyz degraduje kogoś, gdy w jego ocenie ofiara nie dostarcza mu paliwa w postaci energii. Sam nie potrafi czerpać z siebie, ponieważ w środku ma pustkę. Może otrzymywać energię tylko z zewnątrz, to znaczy od kogoś. A jeśli energii brak, to zmuszony jest szukać jej gdzie indziej.

Szukanie zewnętrznych źródeł energii może się odbywać w dwojaki sposób. Może dojść do realnego porzucenia partnera/partnerki dla kogoś innego. Wymiana na nowe źródło energii. Może też być tak, że zaburzony człowiek nie zostawi swojego głównego źródła paliwa (np. nie zostawi żony fizycznie, żeby nie psuć wizerunku idealnej rodziny albo mu się to nie opłaca – zawsze z perspektywy egoisty), a poza związkiem będzie mieć dodatkowe źródła. Typowe są triangulacje, gdzie zaburzona jednostka włącza w relację osoby trzecie i sugeruje poligamię. 



Wkroczenie w życie zaburzonego człowieka to w pierwszej fazie relacji bajka i życie idealne, a z czasem piekło za życia. Emocjonalny rollercoaster, zetknięcie z istotą bez empatii, drapieżnikiem, któremu nie można ufać. Brak intymności, wzajemności. Udawanie uczuć, a nie autentyczne ich odczuwanie. Sama myśl o tym przytłacza, a co dopiero życie z kimś takim. A przecież psychopaci i narcyzi mają dzieci. Z moich obserwacji i doświadczeń wynika, że dość często spotyka się dzieci z autyzmem bądź jakąś jego formą, co nie ułatwia im posiadanie narcystycznego czy psychopatycznego rodzica. W dzieciach budowane jest poczucie miłości warunkowej – „zasłuż sobie, to dostaniesz ochłap mojej uwagi”. Wszystko co przemocowe i toksyczne jest dawkowane oraz niejawne, niemal niemożliwe do udowodnienia. Zaburzony rodzic może robić co chce, a w obronie psychiki dziecka nikt nie stanie poza drugim rodzicem bez zaburzeń, którego zwykle nikt nie słucha.

Każdy, kto doświadczył życia u boku psychopaty czy narcyza wie, że to emocjonalne piekło. Uwolnić się z piekła nie jest łatwo. Jak się z tego wyjdzie, to długo jeszcze pozostają traumy w postaci c-PTSD (złożonego zespołu stresu pourazowego), z którymi nie jest łatwo funkcjonować. Zetknięcie z wymiarem sprawiedliwości, który często w takich przypadkach nie wymierza sprawiedliwości, tylko wtórnie wiktymizuje ofiarę, a oprawcy daje wsparcie i przyzwolenie na dalszą przemoc. 

Żyją wśród nas takie jednostki, które umiejętnie wtapiają się w tłum i nie zwracają na siebie uwagi. Są czarujące i charyzmatyczne. Wabią do siebie, rozpylając mgiełkę w postaci idealnej miłości i pięknego życia. Gdzieś są, choć ich na co dzień nie dostrzegamy, to zapewne mijamy ich na ulicach, w sklepach, w pracy. Przecież mojego byłego P/N można spotkać, a z boku wydaje się bardzo miłym człowiekiem, który z łatwością nawiązuje znajomości. Lubiany i szanowany, ceniony… Niby nikt, a jednak ktoś, kto zamienił moje życie w piekło. Żywcem płonęłam, bolało mnie całe ciało i całe wnętrze. Nie mam żadnego dowodu na zachowania przemocowe. Wokół nikt niczego nie widział. Prędzej uwierzono, że jestem chora psychicznie, niż że jestem ofiarą przemocy.  

14 sierpnia 2022

Słów kilka o uczuciach i emocjach z perspektywy wysoko wrażliwej osoby

 ZAKAZ KOPIOWANIA. TREŚCI BLOGA OBJĘTE PRAWAMI AUTORSKIMI

 © Copyright by MilaM

Słów kilka o uczuciach i emocjach. Z perspektywy WWO (wysoko wrażliwej osoby). 

Tak się ułożyło w moim życiu, że urodziłam się wrażliwsza w niezbyt wrażliwej rodzinie. Mocniej odbierałam bodźce z otoczenia, byłam bardziej nerwowa i sporo płakałam. Już w dzieciństwie przytłaczał mnie świat. Łatwo było mnie zranić, niektórzy się na mnie wyżywali, bo przyjmowałam wszystko do siebie i chłonęłam emocje innych jak gąbka. A w domu na mnie krzyczeli, upominali, właściwie wszystko robiłam źle, chyba nawet bezdźwięczny świst mojego oddechu im przeszkadzał. Najlepiej czułam się sama w swoim świecie, chowałam się pod stołem, gdzieś daleko od spojrzeń ludzi i znikałam. Udawałam się do świata swoich marzeń, w którym wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi, nikt nikogo nie rani, wszyscy są równi i sprawiedliwi. 

Byłam wybrakowana, inna niż wszyscy, dlatego nikt mnie nie chciał. Ci, którzy się ze mną zadawali zwykle później mnie wykorzystywali. Boleśnie. Za emocje i uczucia byłam karana i upominana. Słyszałam tylko, że przesadzam, wymyślam, reaguję jak ciapa, jestem słaba i sobie nie radzę. Jak płakałam, to na mnie krzyczano, że znowu się mażę. Ogólnie nikt mnie nie chciał słuchać. Rozmawiałam z pluszakami, moimi jedynymi przyjaciółmi. Im bardziej byłam odrzucana przez środowisko, tym więcej płakałam. Zupełnie nie pasowałam do świata. Nie należałam do niego. Myślałam, że kiedy dorosnę to ta wrażliwość mi minie. 

Dorosłam, a wysoka wrażliwość pozostała we mnie. Była dla mnie brzemieniem, ciężarem. Chorowałam na depresję. To było oczywiste, że osamotniona i odrzucona przez otoczenie musiałam odchorować wieloletnie okropności jakich doświadczałam. W dodatku wstydziłam się tego, że nie wyrastam z wrażliwości, bałam się, że taka zostanę i nikt mnie nie polubi. A to pogłębiało moje stany depresyjne.

We wczesnej dorosłości poznałam Jego, początkowo bratnią duszę, a z czasem mojego emocjonalnego kata. Po raz pierwszy spotkałam kogoś, kto mnie rozumiał, słuchał i wydawał się podobny do mnie. Był dla mnie taki dobry, kochany, czuły i wyrozumiały. Poczułam, że żyję. Czułam, że to się dzieje za szybko i zbyt intensywnie, ale nie chciałam stracić życiowej szansy na miłość. Wiesz, jak to jest, jak przez całe życie nie usłyszysz nawet raz, że Cię ktoś kocha, że jesteś ważna i nagle On te słowa wypowiada… „Kocham Cię. Jesteś moją bratnią duszą”. Nie chcesz tego stracić. Całe życie na to czekasz, nie możesz się zatrzymać, cofnąć, zacząć się wahać. O nie, ktoś mówi, że Cię kocha, więc jesteś już cała tylko dla niego.

Ale później… znasz tę historię. On nie był bratnią duszą, tylko narcyzem psychopatą, sadystą, który werbalnie, emocjonalnie i psychicznie się nade mną znęcał. Zero empatii, puste lodowate spojrzenie. Umierałam, umierałam, aż umarłam. Wtedy mnie zdegradował, porzucił. Chorowałam na depresję i nie wykazywałam potencjału do życia. Myśli samobójcze, brak chęci życia i antydepresanty, które nie pomagały poczuć się lepiej. Przekreślił mnie, bo wyssał ze mnie całą energię i nie było szans, żebym wyprodukowała nową. A on żywił się moją energią. 

Chcę się z Tobą podzielić tym, co wtedy czułam. A czułam intensywnie, ta ilość odczuć mnie przerastała, aż mieszało mi się w głowie. To było dla mnie za dużo. Zaczęła się odtwarzać trauma z dzieciństwa. Psychopartner mówił mi, że przesadzam, wymyślam, jestem przewrażliwiona… a ja już to słyszałam w dzieciństwie. Zaczął to powtarzać, a ja wtedy czułam, że jestem beznadziejna, bo przecież on mnie pokochał, a później zaczęłam go denerwować swoim byciem, swoją osobowością, sobą. Nie chciałam stracić jego miłości, dlatego dostosowywałam się, a nawet dopasowywałam do jego wizji. Wszystko, żeby mnie kochał. Na próżno… im bardziej mu ulegałam, tym bardziej mnie krzywdził, tym mocniej cierpiałam. W ten sposób nasilało się przywiązanie i tzw. syndrom sztokholmski. To był cykl, w którym był dla mnie DOBRY przez jakiś czas, co wzbudzało we mnie spokój i złudne poczucie bezpieczeństwa, a za jakiś czas znowu był ZŁY, co wytrącało mnie z równowagi i nasilało lęk. Tak się uzależniłam. Przyjmowałam wszystko co mi dawał, raz pozytywne emocje, raz negatywne. Skok adrenaliny, później jej nagły spadek. Jako że byłam emocjonalnie wygłodzona wystarczały mi ochłapy rzucane od czasu do czasu w formie nic nie znaczących słów, które mnie na chwilę uspokajały. 

Po wielkim finale i porzuceniu umierałam. Psychicznie już byłam martwa, czekałam na fizyczną śmierć. Przeciążona emocjami i lękami przestałam umieć żyć. Jednocześnie coś głęboko we mnie pragnęło żyć i próbowało mnie wyciągnąć na powierzchnię. Tyle, że byłam na dnie i to coś nie było w stanie wtedy mnie unieść. To coś jednak próbowało. Na przykład głodziłam się i nie piłam z jednej strony, żeby umrzeć, a z drugiej żeby trafić do szpitala, żeby tam ktoś się mną wreszcie zaopiekował. Jednocześnie się tego wstydziłam. Pragnęłam być kochana, i właściwie tyle. 

Zazdrościłam tym, którzy byli kochani. Łzy napływały mi do oczu, gdy widziałam jak ktoś kogoś przytula, całuje, pociesza. Bolało mnie, że coś tak oczywistego, podstawowego, co ma każdy wokół, omijało mnie. Nie rozumiałam dlaczego. Nic nikomu nie zrobiłam, byłam dobrym człowiekiem, a jednak nie było mi dane być kochaną. 

Wiesz, tak już jest, że dzieci porzucone, te nieotoczone odpowiednią opieką, bez poczucia bezpieczeństwa, wychowujące się samotnie, z dysfunkcyjnych czy alkoholowych rodzin noszą w sobie traumę. Niektórzy w milczeniu, inni to z siebie wyrzucają, ale ta trauma zostaje dopóty, dopóki się jej prawidłowo nie przepracuje. Bez względu na typ osobowości i stopień empatii czy wrażliwości trauma jest głęboko w człowieku, w otchłaniach podświadomości. Na co dzień tam sobie siedzi w ciszy, ale w trudnych życiowych sytuacjach wychodzi na światło dzienne i zadaje wielki emocjonalny ból. Przypomina, że nikt nie kocha, nikt nie chce, a to naprawdę boli. Nie można tego w sobie zakopać. Odkopie się samo w najmniej oczekiwanym momencie. Nie można tego w sobie udusić, bo i tak się wyrwie. Im bardziej się chce to uciszyć, tym bardziej ta trauma się uaktywnia. Trzeba jej stawić czoło i przepracować. Odtwarzać traumę pod opieką terapeuty, obserwować co się z nami dzieje, co wywołuje w nas ból, a później nad tym pracować. A sposób pracy jest bardzo indywidualny, każdy człowiek ma swój. Właśnie dlatego nie da się tego opisać w dwóch zdaniach i gotowe. 

Masz prawo czuć. Nawet powiem więcej – czuj! Nie zbieraj w sobie emocji i nie próbuj ich zamiatać pod dywan. Problemy same się nie rozwiążą, nikt inny za nas ich nie rozwiąże. Trzeba je – jak to się mówi – brać na klatę. Czasem trzeba to robić z pomocą terapeuty. Są też szczęśliwcy, którzy mają wsparcie w rodzinie albo przyjaciół. Mało kto rozumie drugiego człowieka, empatia to dar, takich ludzi trzeba doceniać. Nie musisz się wstydzić swoich uczuć. Możesz się rozgniewać, krzyczeć, płakać. Nie ma w tym nic złego. Uważam, że trzeba oczyszczać się z emocji, na przykład poprzez łzy. Ale wiesz co? Dzięki kilkuletniej ciężkiej pracy nad sobą przepracowałam swoje traumy, lęki i deficyty, poznałam siebie i zrozumiałam. Zrozumiałam, że to nie moja wina, że nie byłam akceptowana taka jestem. Nie jestem wybrakowana jak mi się wydawało. Jestem w porządku, fajna babka ze mnie. Nie mam też pretensji do osób, które nie dały mi miłości i które kazały mi nie być sobą. Oczyściłam się z bólu i negatywnych uczuć. Znalazłam swój sposób na bycie szczęśliwą, bardzo prosty, niewiele oczekuję od życia, a miłością obdarzam siebie sama. Żyjąc w ten sposób, nie mam powodów do płaczu, nie mam z czego się oczyszczać. Oczywiście mam gorsze chwile, ale też inaczej sobie z nimi radzę, zdrowo i z pozytywnym nastawieniem. Nie wpadam w lęk i strach, że jestem beznadziejna, niewystarczająca, za gruba, za chuda, za stara, za młoda, za głupia – już nie. Nie boję się panicznie, że nie będę kochana. Akceptuję siebie. Gdy przychodzą trudne chwile, działam spokojnie i mam wobec siebie dużo zrozumienia. Uważam to za mój życiowy sukces.